Tradycyjnie już przeznaczyliśmy jeden dzień na zwiedzanie stolicy państwa, w którym się znajdowaliśmy. Rano zapakowaliśmy się w autokar i udaliśmy się do pobliskiego Wilna, gdzie rozpoczęliśmy zwiedzanie miasta całą grupą. Byliśmy na cmentarzu na Rossie, na Górze Trzech Krzyży, Górze Zamkowej i obowiązkowo w Ostrej Bramie. Z obu wspomnianych gór rozciąga się piękny widok na całe Wilno pełne starych kamienic, uliczek i kościołów. Szczerze mówiąc, Wilno jest prawdziwą wizytówką Litwy - jest ono bardzo zadbane, budynki są odnowione i utrzymywane w dobrym stanie, zaś sama starówka jest naprawdę rozległa i przyjemna. Największą dla mnie niespodzianką była Ostra Brama - spodziewałem się dużego sanktuarium widocznego z daleka. Zdziwiłem się, gdy nagle skręciliśmy w bramę z jednej z głównych ulic i ksiądz kazał nam się obejrzeć do tyłu - nad nami widniał obraz Matki Boskiej Ostrobramskiej :-o W życiu bym nie pomyślał, że Ostra Brama jest dobrze widoczna tylko z jednej strony, zaś z drugiej nie wyróżnia się niczym specjalnym spośród innych zabudowań...
Po zrobieniu paru zdjęć odprawiliśmy w sankturium mszę św. Trzeba przyznać, że miejsca tam za dużo nie było - pielgrzymi zawsze stoją na ulicy, a jedynie służba liturgiczna jest na górze bramy - my całe szczęście się zmieściliśmy. Po nabożeństwie udaliśmy się do pobliskiej restauracji na obiad. Dostaliśmy tam m.in. jedno z dań narodowych Litwy - kołduny. Ponoć miały być takie cudowne, ale jak dla mnie (i nie tylko) jest to specjał zdecydowanie przereklamowany :-(
Po obiedzie podzieliliśmy się już na kilka mniejszych grupek, z których każda udała się na własną rękę na podbój miasta. Obowiązkowo należało kupić parę kartek pocztowych, a także zaliczyć lodziarnię. Z tym drugim był mały kłopocik mimo przejścia kilku kilometrów wzdłuż i wszerz starówki. Trafiliśmy w końcu na młodą kobietę, która sprzedawała lody przy ulicy i poprosiliśmy tradycyjnie każdego smaku po jednej gałce. Pani zrobiła taaaakieee oczy :-) Stwierdziła, że nie zmieści jej się to do muszelki mimo, że wcale tak dużo tych smaków nie było (zaledwie pięć). Zdziwiła się jeszcze bardziej, gdy każdy z nas wziął po trzy muszelki :-) Potem należało sobie opracować dość sprawną technikę jedzenia trzech lodów na raz - nie było to łatwe, ale do najtrudniejszych też nie należało.
Koniec końców wylądowaliśmy w pizzerii, gdzie siedziała już cała ferajna. Jedni już kończyli, inni zaczynali, tak jak my. Otworzyliśmy menu, a tam: 50cm pizza w przystępnej cenie!!! Długo się nie zastanawialiśmy i na stole wylądowało kilka półmetrowych placków :-) Do tego po kufelku jasnego pełnego* i... szok!!! Okazało się, że Litwini mają inne pojęcie na temat dużego piwa, które zamówiliśmy. Spodziewaliśmy się półlitrowych kufli, a otrzymaliśmy litrowe(!). Nie będę kłamał - niespodzianka była przyjemna - szkoda, że trzeba też było więcej zapłacić. Ale co tam :-) Tak więc zadanie czekało nas niełatwe - czasu niewiele, pojemność żołądków ograniczona, a tu trzeba rozpracować pizze i kufle. Hmmm - poradziliśmy sobie, ale zastanawialiśmy się, czy wstaniemy w ogóle od stołu po takim obżarstwie. Na dodatek zapragnęliśmy spróbować tamtejszych deserów: po przeliczeniu kasy i przeanalizowaniu za i przeciw zamówiliśmy kilka deserów owocowo-lodowych. Po powolnym ;-) skonsumowaniu słodyczy, ostrożnie opuściliśmy lokal i nie spiesząc się za bardzo ruszyliśmy w stronę autokaru... Nasyceni i zadowoleni opuściliśmy Wilno.
* dotyczy tylko pełnoletnich uczestników - w zasadzie samych studentów
W Trokach zrezygnowaliśmy już z kolacji z wiadomych przyczyn :-) Postanowiliśmy natomiast poszaleć na rowerach wodnych. Co tu dużo gadać - jak wymyśliliśmy, tak zrobiliśmy. Wypożyczyliśmy kilka rowerków po promocyjnej cenie i w drogę. W planach mieliśmy wyścig: Tour de Wyspa z Zamkiem Obronnym :-) Nie wiem, kto wygrał, bo my się wlekliśmy: nie w formie byliśmy ;-) Potem zebraliśmy się całą paczką na środku jeziora i zaczęliśmy zażywać kąpieli. Woda była cieplutka, zaś zapadający zmrok sprawiał, że doświadczenie to było nadzwyczaj przyjemne i pobudzające ;-). Po godzinie wygłupów wróciliśmy na brzeg. Potem jeszcze zaliczyliśmy most pontonowy i wróciliśmy do hotelu.
I tu mieliśmy problem. księdzu mocno podpadliśmy na rowerach (za skoki do wody), ponadto ktoś z grupy rozbił jeden z rowerów. Całości dopełniła dzika zabawa na moście pontonowym. Efekt: ksiądz zapowiedział, że następnego dnia pakujemy się w autokar i wracamy do Siedlec :-o ;-( Wiele osób zauważyło, że w historii rajdów ksiądz często nam w ten sposób groził, ale nigdy jeszcze nie było to tak śmiertelnie poważne. Czując powagę sytuacji postanowiliśmy w gronie opiekunów opracować jakiś plan, dzięki któremu udałoby nam się przekonać księdza do kontynuowania rajdu. Wiedzieliśmy, że łatwo nie będzie - szczególnie że jako opiekunowie grupy zawiedliśmy też na całej linii :-((
W grobowych nastrojach poszliśmy spać, ale najpierw ogłosiliśmy plan na początek dnia następnego - oby skuteczny...