Nowy tydzień rozpoczął się piękną pogodą. Szybko uprzatnęliśmy jakiekolwiek ślady po nocnych przygodach i zaraz po mszy św., którą odprawiliśmy w starym kościółku urządzonym jeszcze po trydencku, ruszyliśmy w drogę. Żywioły o nas sobie przypomniały i od samego rana towarzyszył nam piekielny, nie odpuszczający ani na chwilę wmordewind oraz niemiłosierny upał. Najgorsze jednak było to, że w tych ciężkich warunkach nie dane nam było jechać poprzez cywilizowane tereny - przez około 40km nie minęliśmy żadnej osady, stacji benzynowej czy jakiegokolwiek innego miejsca, w którym możnaby było uzupełnić zapasy wody :-( Radziliśmy sobie jednak całkiem nieźle - otuchy dodawał nam hicior, który właśnie tego dnia narodził się, by żyć wśród nas do końca rajdu i jeszcze dłużej - "Bóg kocha mnie, takiego jakim jestem" - uczestnicy rajdu wiedzą, o co chodzi ;-)
Całe szczęście po południu dotarliśmy wreszcie do stacji benzynowej, gdzie w sklepie wstępnie się posililiśmy, a kilkanaście kilometrów dalej zatrzymaliśmy się już na dłużej. W trakcie czekania na obiad, obżeraliśmy się arbuzami, które sprzedawano przy drodze. Skorzystaliśmy również z niebywałego dobrodziejstwa, jakim niewątpliwie było małe jeziorko w pobliżu. Małe, ale cudne :-) Było tam wszystko, czego nam trzeba było - woda była dość ciepła, jeziorko głębokie, co w połączeniu z pomostem sprawiło, że nie mogliśmy się oszczędzać :-)
Nieźle zmęczeni zjedliśmy obiad i po dość długiej sjeście ruszyliśmy w dalszą drogę. Dodam tylko, że w czasie tego postoju poznaliśmy ciekawą parkę... koników polnych: Kubusia i Malwinkę :-)
Po kilkudziesięciu kilometrach dotarliśmy do rogatek stolicy Litwy - Wilna. Cyknęliśmy sobie fotkę, wprawiając w lekkie zakłopotanie kierowców (trzeba było co nieco ruch przyblokować ;-)) i pojechaliśmy dalej. Wjazd do Wilna był bardzo ciekawy - teren był z lekka pofałdowany, zaś do samego centrum ciągle się zjeżdżało :-). Oczywiście niektórzy mieli czarne wizje na temat czekających nad podjazdów przy wyjeździe z miasta, ale co to dla nas, po przejechaniu 2000km ;-) Tak więc jechaliśmy przed siebie radząc sobie całkiem przyzwoicie z dość dużym ruchem samochodowym, aż postanowiliśmy się zatrzymać na moment. Co prawda chcieliśmy zrobić postój przy supermarkecie, ale na wylotowych drogach nie spotkaliśmy żadnego :-o Zanim opuściliśmy Wilno, opuścił nas autokar z księdzem na pokładzie - tradycyjnie w poszukiwaniu noclegu. My zaś rozpoczęliśmy dość mozolne wspinanie się poza miasto :-) Nie był to wielki wyczyn, ale po tak długim rowerowaniu po płaskim nie należało to do najłatwiejszych zadań...
Drogą ekspresową opuściliśmy w końcu stolicę i po dość nudnym odcinku 20 kilku kilometrów dotarliśmy do Trok, gdzie czekał już na nas ksiądz z załatwionym noclegiem. Mieliśmy do dyspozycji kilka kilkuosobowych pokoi oraz prysznice - dla najszybszych nawet ciepłe :-) Po zakwaterowaniu się udaliśmy się do pobliskiej restauracji na kolację. Trzeba przyznać, że dyżur gospodarczy się nie napracował tego dnia (jak dobrze w takich momentach mieć ten dyżur :-P ). Naleśniki były wyśmienite, ale po takim dniu ich ilość pozostawiała nieco do życzenia :-(
W drodze powrotnej postanowiliśmy poszukać jakiegoś miejsca dla naszych rowerków, gdyż przy hoteliku, w którym nocowaliśmy nie było odpowiedniej przechowalni. Po przejechaniu Trok wszerz i wzdłuż, trafiliśmy do znajomych księdza Marka, którzy użyczyli nam własnej przestrzeni podwórkowej :-)
Resztę wieczoru jedni spędzili pod prysznicami, inni grając w mafię, a niektórzy na spacerkach po miejscowości.
DST: 108km
AVS: 22,7km/h