Z niewiadomych przyczyn nasz odjazd opóźnił się niemiłosiernie. Ponadto w Rezekne pojechaliśmy jeszcze do katedry, gdzie spotkaliśmy się z biskupem mówiącym po polsku. Wszystko to sprawiło, że początek jazdy wypadł w potwornym upale. Mimo niezbyt sprzyjających warunków udało nam się dość sprawnie dotrzeć do Aglony, gdzie znajduje się sanktuarium porównywane do Jasnej Góry w Polsce. Oczywiście odwiedziliśmy świątynię, po czym zjedliśmy w lokalnym barze obiad.
Przez cały czas kusił nas widok jeziora leżącego opodal. Trochę zniechęceni poprzednimi niewypałami postanowiliśmy jednak spróbować - mających nadzieję na przyzwoite warunki do pływania było niewielu. A trzeba przyznać, że tym razem nikt się nie zawiódł, chyba że ktoś z tych, którzy postanowili jednak poleżeć pod barem. Jezioro miało dość strome dno, jeśli w ogóle można w ten sposób to określić. Już po kilku metrach od brzegu kryło nas kompletnie, toteż wreszcie mogliśmy po ludzku popływać, a nie tylko moczyć nogi do kolan :-) Powygłupialiśmy się trochę i nieco zmęczeni wróciliśmy o umówionej porze na miejsce zbiórki.
Czekało nas jeszcze niecałe 60km do Dyneburgu, gdzie mieliśmy mieć nocleg. I to, co zaskoczyło mnie totalnie na tym odcinku to średnia - przez cały czas z budzików nie schodziło trzydzieści kilka :-)) Cała moja grupa, jak wiadomo żeńska, trzymała się dzielnie i mimo nieco zróżnicowanego terenu nie poddała się i poprowadziła całość w tempie iście peletonowym ;-) do samej metropolii.
W Dyneburgu czekała już na nas polonia, która skierowała nas do polskiej szkoły, również świetnie wyposażonej, choć nieco skromniej niż w Rezekne. Nie zważając na dość spore zmęczenie spowodowane wysokim tempem jazdy, rozpoczęliśmy rozgrywki w piłkę halową. Trzy zespoły walczyły zaciekle przez około godzinę, aż wszyscy zlani potem zostali wezwani na kolację, która niestety nie wynagrodziła nam całodniowego wysiłku... Do rozpracowania była bowiem ogromna ilość rozgotowanej kaszy gryczanej ze znikomą ilością sosu - bleeee, nawet największe głodomory pozostawiały resztki w swoich miskach.
Późnym wieczorem zostaliśmy jeszcze odwiedzeni przez miejscowych księży i kleryków, którzy z nielicznymi już nieśpiącymi uczestnikami pogadali sobie co nieco o Polsce, o naszych wyprawach i takich tam... Jeszcze tylko zimny prysznic (naprawdę ziiimnyyyy) i oddaliśmy się sennym marzeniom na parkiecie sali gimnastycznej.
DST: 112,5km
AVS: 25,8km/h