Geoblog.pl    krasnal    Podróże    Nadbałtycki Rajd Rowerowy 2003    23 lipca 2003 - środa
Zwiń mapę
2003
23
lip

23 lipca 2003 - środa

 
Estonia
Estonia, Valga
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 1353 km
 
Zemsta jest słodka... :-) Rano zaczailiśmy się pół godziny przed pobudką na Yoła z zamiarem zrealizowania naszych niecnych planów. Niestety, Egon coś przeczuwał, bo sen miał bardzo płytki i obudził się. Wiedział, że coś kombinujemy, jednak nie zdołał zdemaskować naszych planów. Błędem z naszej strony było to, że prawie połowa grupy wstała, by popatrzeć i jak wiadomo, szumu było zdecydowanie za dużo. Co nagle, to po diable. Poczekaliśmy kilkadziesiąt minut i nie mówiąc już nikomu udaliśmy się z Trzmielem, by dokończyć dzieła. Ja z kamerą, a on z miską pełną wody, którą udało się wylać na niespodziewającego się takiej pobudki Yoła :-) W międzyczasie wszsytkie ubrania z jego torby zostały rozdysponowane pomiędzy uczestników, zaś samą torbę wypełniliśmy drewnem. Co jak co, ale Yo nie mógł odżałować utraty "ręczników sportowych" ;-) Początkowy cel został osiągnięty - Yo miał do dyspozycji tylko swoją piżamę i buty i nic na przebranie ;-)

Dalsza część zemsty wymagała mniej zachodu, ale więcej szczęścia. Dyżur gospodarczy odpowiednio spreparował kanapki, które zawsze były oddzielnie przygotowywane dla Yoła, gdyż nie jada on masła. Pod mielonką, pasztetem i czym tam jeszcze znalazły się środki, delikatnie mówiąc, przyspieszające (znacznie) przemianę materii... Myśleliśmy, że plan spalił na panewce, gdy Yo odkrył obcą substancję w jego kanapkach. Na nasze szczęście stwierdził, że to pieprz i wkurzył się jedynie, że tyle kanapek mu przyprawiliśmy. Nie muszę dodawać, że w tym momencie wszyscy wtajemniczeni ledwo powstrzymywali dziki śmiech, wiedząc, co się święci w ciągu dnia ;-))

Mimo próśb księdza, nie oddaliśmy Yołowi jego rzeczy i postanowiliśmy go tak przetrzymać przez cały dzień. Ofiara naszej zemsty jednak wsiadła do autokaru, gdyż się źle czuła (ciekawe dlaczego? ;-)) Jazdę tego dnia rozpoczęliśmy długim odcinkiem szutrów - jak to w Estonii - długich i strasznie upierdliwych :-| Całe szczęście dotarliśmy w końcu do upragnionego asfaltu i dalej jechaliśmy bez większych problemów. Z lekka pokropiło, jednak nie przeszkodziło to nam w dalszej jeździe. Po kilkunastu kilometrach asflatu postanowiliśmy skręcić nad jezioro, które wabiło nasz wzrok od dłuższego czasu. Ale żeby nam za dobrze nie było, jeziorko miało głębokość co najwyżej pół metra i to w odległości około 500m od brzegu. Normalnie wkurzyć się można - znowu...

Na dalszą część naszej trasy Yo został oddelegowany już na rower. Oczywiście w piżamce. Ale nie byłby sobą, jeśliby nie zrobił czegoś. Tym razem postanowił przejechać się z gołym tyłkiem. Amatorów widoku nagiego Yoła uprzedzam, że fotek żadnych z tego numeru nie posiadam :-P , chyba że Olga zrobiła :-PPP , ale póki co nic mi o tym nie wiadomo.

Przez cały dzień zanosiło się na deszcz i w końcu się go doczekaliśmy. Około 20km przejechaliśmy w strugach deszczu, który dla większości nie był jednak przekleństwem, a oczekiwaną ulgą po kilkugodzinnym katowaniu w upale na szutrach. Pomykaliśmy tak sobie, aż zupełnie przemoknięci dojechaliśmy do miejscowości, gdzie czekał na nas obiad - tym razem przygotowywany przez jadących tego dnia w autokarze, gdyż nie udało się księdzu znaleźć żadnej restauracji. Po pożywczej misce ryżu z sosem ruszyliśmy dalej w znacznie uszczuplonym składzie. Trzeba przyznać, że jeśli chodzi o walkę z żywiołami, to tegoroczna grupa nie należała do najtwardszych :-( Na rowerach zostało jedynie 15 osób, które nie bały się stawić czoła ewentualnym opadom i podmuchom zimnego wiatru. W autokarze jechała cała reszta, wśród której był również osoby chore - żeby nie było, że wszyscy wymiękli. Aha - postanowiliśmy Yołowi dać coś na przebranie, żeby mu się nasze numery na zdrowiu nie odbiły bardziej, niż to było zaplanowane ;-)

Pogoda jednak się ustabilizowała i cały czas jechaliśmy w przyjemnym chłodku. Z racji mniejszej liczebości, grupa była znacznie bardziej mobilna i udało nam się jechać cały czas dość wysokim tempem. Teren również uległ zmianie na plus (choć niektórzy mogą mieć inne zdanie): wreszcie trzeba było powalczyć z podjazdami, które jednak zawsze kończyły się pięknymi zjazdami. Czasem trochę się pościgaliśmy, aż w końcu dotarliśmy do Valgi, gdzie mieliśmy zaklepany nocleg w kościele - dosłownie, gdyż spaliśmy na posadzce w remontowanej świątyni. Dzień był dość męczący, więc pogładliśmy się spać dość wcześnie...

DST: 128km
AVS: 23,8km/h
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
krasnal
Artur Kroc
zwiedził 7% świata (14 państw)
Zasoby: 78 wpisów78 11 komentarzy11 294 zdjęcia294 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
17.09.2012 - 28.09.2012
 
 
01.07.2011 - 13.07.2011
 
 
15.04.2009 - 27.04.2009