Rano zebralismy się bardzo żwawo. Ponownie udało nam się wyruszyć już około 9. Pogoda była bardzo sprzyjająca, toteż nie dziwota, że i tempo było przyzwoite. Niestety po obiedzie wiatr się obrócił i tym razem wiał nam prosto w czoło przypominając nam, jak to było na początku rajdu...
Nie zrażaliśmy się jednak. Po drodze zrobiliśmy sobie przerwę na zwiedzanie ruin zamku czy klasztoru - nie wiem, nie znam estońskiego ;-) Potem spotkaliśmy kolarza, który okazał się stróżem w obiektach sportowych w Tallinnie. Po krótkiej wymianie zdań wyprzedził naszą grupę obiecując pomoc.
Wjazd do stolicy Estonii nie należy do chlubnych. Rozluźnienie, zmęczenie, rozkojarzenie - nie wiadomo, co było przyczyną. Fakt faktem, przy około 30km/h Kaśka zaliczyła przycierkę, po czym lądowała dość efektownie na asfalcie. Dosłownie centymetry dzieliły jej głowę od kół samochodu jadącego za nią... Całe szczęście skończyło się na otarciach i łzach. Kask się zdecydowanie przydał...
W czasie przymusowego postoju na rogatkach Tallinna dojechał do nas wspomniany wcześniej kolarz - tym razem już samochodem. Kiedy pozbieraliśmy się po wypadku, zaprowadził nas wprost do obiektów sportowych, w których mieliśmy szansę przenocować. A były to konkretnie szatnie dla hokeistów - śmierdziało w nich niemiłosiernie, jednak długie wietrzenie spowodowało, że noc nie zapowiadała się tak źle.
Późnym popołudniem nasz dobrodziej zabrał jeszcze parę osób do sklepu rowerowego, gdzie Gary zaopatrzył się w szprychy do swojego koła, a ksiądz miał nadzieję raz na zawsze rozwiązać problem tylnego koła w swoim Unibike'u. Ceny nie zwalały z nóg, podobnie jak asortyment. Z częściowo zaspokojonymi potrzebami wróciliśmy na miejsce naszego noclegu. Dzisiaj sobie odpuściliśmy serwis, gdyż mieliśmy przespać w tym miejscu trzy noce, więc czasu było aż nadto.
DST: 86,1km
AVS: 23,1km/h