Kolejna pobudka przed świtem. Samolot odlatuje o 7 rano, na lotnisku musimy być najpóźniej 40 minut przed odlotem. Mając na pamięci wyczyn taksówkarza sprzed kilkunastu dni, tym razem postanawiamy dostać się na lotnisko dolmuszem (poprzedniego dnia obczailiśmy ich miejsce postoju). Dolmusz już czeka - wsiadamy i... czeka dalej. Tureckim zwyczajem odjedzie jak zbierze komplet pasażerów. W ciągu najbliższej godziny dosiada się tylko jeden człowiek.
Kierowca jak większość mieszkańców wschodniej Turcji mówi tylko po turecku. Znam w tym języku nie więcej niż kilkanaście słów, jednak to wystarczy, żeby mu wytłumaczyć, że się spieszymy na samolot. Kierowca pokazuje 10 lir - 18 zł - za nas dwóch. Szybko się zgadzamy - i tak ponad dwa razy taniej niż taksówką. Ruszamy z piskiem opon i po pięciu minutach jesteśmy na lotnisku.
Zgodnie z prawem Murphyego jest piękny, ciepły i słoneczny poranek. Z terminala doskonale widać wschód słońca nad Morzem Czarnym. Odprawa przebiega bardzo sprawnie, odlatujemy punktualnie. Tym razem w Stambule mamy tylko 2 godziny na przesiadkę. Nie opuszczamy terminala, tylko udajmy się do lotniskowego sklepu wydać ostatnie liry.