Pogoda za oknem nie zachęca do spacerów, ale nie przyjechaliśmy tu na wakacje:) Ruszamy w miasto. Trabzon, antyczny Trapezunt nie powala swoją urodą, ale robi sympatyczne wrażenie. Najbardziej znane zabytki pochodzą z czasów bizantyjskich. Ciekawy jest również typowo turecki targ, gdzie z racji położenia aż roi się od niezliczonych gatunków ryb i owoców morza. Po kilku godzinach udajemy się na dworzec autobusowy (otogar) - hasło przewodnie naszej wyprawy: jedziemy dalej, może tam nie będzie padać. Cena biletu do Batumi wynosi 25 YTL (niecałe 50 zł), do Hopy natomiast 18 YTL, z czego jeszcze 2 liry udaje nam się stargować metodą "na studenta", więc jedziemy za 16 YTL (30 zł).
Kierowcy autobusu wcale się spieszy, co chwilę zjeżdża z głównej drogi zbierając pojedynczych pasażerów. W okolicach Rize widać niszczejące plantacje herbaty. Przestaje padać, lecz nadal jest pochmurno i byle jak. W Hopie jesteśmy późnym popołudniem. W okolicy dworca autobusowego znajdują się tylko dość zniszczone budynki mieszkalne i czterogwiazdkowy hotel. Wracamy nad brzeg i pieszo udajemy się na północ. I dopiero tu zaczyna się prawdziwa Hopa :) Kilka małych hotelików, sklepy, zaułki i prawdziwa - pijalnia piwa. Przy piwie natrafiamy na starszych Turków tańczących do melodii wygrywanej na instrumencie podobnym do dud. Pokój 2-os w hotelu Papila-2 kosztuje 30 YTL. Pewnie znajdzie się coś tańszego, ale nam się nie chciało szukać.