Na pokładzie Airbusa 320 jesteśmy chyba jedynymi obcokrajowcami. Poza tym dostajemy miejsca w różnych rzędach. Koło mnie siada emerytowany oficer (o dziwo, mówi po angielsku). Przez cały lot do Trabzonu przesłuchuje mnie na temat warunków życia w Polsce, zarobków itp., żeby na koniec złożyć mi ofertę poślubienia jego córki...
W Trabzonie wita nas deszcz. Przed terminalem niestety nie ma żadnych dolmuszy (jest wpół do drugiej w nocy), tylko taksówki. W obawie przed orżnięciem próbuje dogadać z kierowcą jednej z nich cenę za dowiezienie nas do centrum. Ale on uparcie wskazuje na taksometr. Kij mu w oko, jedziemy. I to był błąd. Za ok. 5-km odcinek musieliśmy zapłacić 25 YTL, czyli jakieś 50 zł. Okazało się to najdroższą taksówką w moim życiu.
Wysiadamy w samym centrum Trabzonu, przy parku Meydan. Od razu odnajdujemy polecany w przewodniku pobliski hotel Benli. Cena za noc w tym przybytku wynosi 20 YTL za pokój 2-os., więc całkiem przyzwoicie.