Rano wróciliśmy na dworzec kolejowy, aby kupić bilety na kurs poranny w środę. Niestety, okazało się, że wszystkie miejsca są wyprzedane. Nie mieliśmy zbytnio innej opcji i kupiliśmy bilety do Sofii w Arda Tur na środę na godzinę 15:30. Następnie ponownie udaliśmy się do wypożyczalni, skąd chevroletem matizem pofrunęliśmy w stronę półwyspu Chalkidiki.
Półwysep Chalkidiki (lub Chalcydycki) ma bardzo charakterystyczny kształt dłoni z trzema palcami. "Palec" wschodni zajmuje autonomiczna republika mnichów Athos (Agion Oros), do której kobiety nie mają wstępu, natomiast wstęp mężczyzn jest ściśle limitowany - z oczywistych względów musieliśmy go sobie odpuścić. Zwiedzanie zaczęliśmy od najbardziej zatłoczonego palca zachodniego - Kassandry. Poza naprawdę ładną miejscowością Áfitos, gdzie zatrzymaliśmy się na dłużej, nie ma tam za dużo do oglądania. Zdecydowanie ładniejszy jest palec środkowy - Sithonia. Mniej wiosek turystów, więcej zieleni. Na początku zatrzymaliśmy się w miejscowości Néos Marmarás, gdzie zakupiliśmy ostatnie pocztówki, oraz baklawę dla Bronki (na którą to Bronka polowała od kilku dni) i piwo dla nas. Następnie, kilka kilometrów dalej, znaleźliśmy ustronną, kamienną plażę, którą mieliśmy tylko dla nas. Zapał trochę popływał, natomiast ja i Bronka dokarmialiśmy Hiacyntę - ośmiornicę (kałamarnicę?), która jak się okazało, za baklawą mie przepada (Hiacynta nie Bronka), natomiast spodobała jej się podwodna kamerka Zapała.
Do Salonik wróciliśmy późnym wieczorem.