Wynajętym fiatem panda (45€/doba) ruszyliśmy do odległych o ok. 140 km Meteorów. Jest to, za wikipedią, "masyw skał z piaskowca w środkowej Grecji na północno-zachodnim krańcu równiny tesalskiej w okolicy miasta Kalampaka. Na szczytach skał umiejscowiony jest zespół prawosławnych klasztorów (monastyrów)." Tyle teorii. W praktyce Meteory okazały się bardzo malowniczym miejscem, zdecydowanie najładniejszym podczas naszego pobytu w Grecji. Najpierw odwiedziliśmy żeński klasztor Rusanu, potem najważniejszy Megalo Meteoro. Jako, że ten ostatni już zamykali, wpuścili nas za darmo, ale udało nam się zobaczyć większość monastyru.
Resztę dnia spędziliśmy wygrzewając się na skałach jak jaszczurki, czekając na zachód słońca, który jednak okazał się mniej malowniczy niż się można było spodziewać.
Powrót zajął nam trochę dłużej niż planowaliśmy, a to z tego względu, że mapa oszukała mnie, a w konsekwencji ja oszukałem Bronkę, minęliśmy zjazd na autostradę i zostaliśmy w czarnej d*pie. Bronka w nocy, na bezludnym greckim wygnajewie, spisała się nad wyraz dzielnie i w całości dowiozła naszą trójkę do Kastorii. Ponieważ trochę doskwierał nam głód ruszyliśmy w poszukiwaniu gyrosa (w dalszej części relacji jako psiarnia). Udało nam się takowy znaleźć nad brzegiem jeziora, a do hotelu wróciliśmy około północy.