Geoblog.pl    krasnal    Podróże    Gruzja - Armenia 2009    Kolebka chrześcijaństwa
Zwiń mapę
2009
22
kwi

Kolebka chrześcijaństwa

 
Armenia
Armenia, Yerevan
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 2958 km
 
Nie wszystkim wiadomo, że Armenia jako pierwszy kraj na świecie przyjęła chrześcijaństwo - już w 301 roku. A sto lat później stworzyli własny alfabet, używany do dzisiaj. Dlatego zabytki sakralne liczące po tysiąc lat nie są tutaj rzadkością. Jeden z najsłynniejszych wznosi się na skarpie nad zwanym "ormiańskim morzem" jeziorem Sewan. Monastyr Sewanawank, bo nim mowa jest naszym dzisiejszym punktem numer 1.

Pobudka zgodnie z zapowiedzią o świcie. Nad Sewan mamy zaledwie 25 km, więc kontynuujemy jazdę autostopem. Zatrzymuje się już pierwszy samochód, który podwozi nas do Semionowki. Zimno jak w psiarni, nic dziwnego, jesteśmy na wysokości ponad 2000 metrów, według kierowcy tydzień wcześniej jeszcze leżał tu śnieg. Zanim zdążymy wyciągnąć rekę zatrzymuje się kolejny. Kierowca jest na tyle uprzejmy, że zawozi nas pod sam monastyr, oddalony od głównej drogi o około kilometr. Czyli może nie wszyscy Ormianie są tacy źli ;)

Po krótkiej wspinaczce jesteśmy na miejscu - a tam niespodzianka - w osłoniętym miejscu stoi rozbity namiot. Myślę sobie - pewnie Polacy, przyglądam się marce - Fjord Nansen - na pewno Polacy. Głośne dzień dobry - po chwili z namiotu wysuwa się głowa. Bartek jest z Poznania, jest w trasie drugi miesiąc i przyleciał do Armenii bezpośrednio z Ukrainy. We trójkę obchodzimy okolicę - na monastyr składają się dwa malownicze kościółki, pełno też chaczkarów - rzeźbionych w kamieniu wotywnych płyt.

Wracamy do erywańskiej szosy - tu nasze szlaki się rozchodzą. Bartek rusza wzdłuż jeziora w stronę monastyru Hajrawank, my uderzamy na Erywań. Tym razem złapanie stopa nie jest już takie łatwe. Wszyscy co się zatrzymują, pytają ile zapłacimy. Dopiero po pół godzinie zatrzymuje się stara łada, kierowca zapewnia, że zawiezie nas za darmo. Po godzinie docieramy do stolicy Armenii. I tu pada pytanie kierowcy - to kto płaci? Płacimy 2000 dram, niech mu będzie. Dłuższą chwilę zajmuje nam złapanie marszrutki (znajdujemy się w peryferyjnej dzielnicy).

Pierwszym celem jest znalezienie noclegu. Tradycyjnie wcześniej Łukasz kupuje miejscową kartę SIM. Od księdza Artura z Tbilisi mamy informację, że w Erewaniu mieszka mówiący po polsku ormiański ksiądz. Jego numer telefonu Łukasz zdobywa w polskiej ambasadzie, lecz niestety, ksiądz chwilowo przebywa w Gruzji. Plan B - dzwonię do Artura nr. 4, z którym wcześniej nawiązałem kontakt przez couchsurfing, i który zaoferował nam swoją podłogę. Oferta jest nadal aktualna, jedziemy taksówką do należącego do Artura mieszkania w bloku. No cóż - nie należę do osób, które na takich wyjazdach oczekują luksusów, ale w takim syfie to chyba nigdy nie spałem. Mieszkanie nie było sprzątane chyba rok:)

Zostawiamy bagaże i umawiamy się, że wrócimy o północy. Naszym pierwszym celem jest dworzec autobusowy, skąd chcemy pojechać do Eczmiadzynu oraz zasięgnąć języka o marszrutki w kierunku Gruzji. Zajmuje nam to trochę czasu, bo w stolicy Armenii jest kilka dworców marszrutek, w końcu trafiamy na ten właściwy. Do Achalcyche w Gruzji marszrutka odjeżdża raz dziennie, o 8 rano, a przejazd kosztuje 5000 dram (36 zł). Przez chwilę zastanawiamy się, czy nie warto kontynuować jazdę na stopa, skoro dotychczas tak dobrze nam szło. Jednak jak się później okazało, autostop na tym odcinku w kwietniu to nie najlepszy pomysł.

Eczmiadzyn dla Ormian jest niczym dla nas Watykan, a dla Gruzinów Mccheta. Znajduje się tam siedziba katolikosa, głowy autokefalicznego Apostolskiego Kościoła Ormiańskiego. Busy do oddalonego kilkanaście kilometrów Eczmidzynu odjeżdżają spod głównego dworca autobusowego co kilka minut, a przejazd kosztuje 200-250 dram (1,5 zł). W marszrutce zaczepiają nas trzy Ormianki, pytają skąd jesteśmy. Okazuje się że jedna z nich długo mieszkała w Polsce i mówi świetnie po polsku.

- A z jakiego miasta?
- Eee, takie małe niedaleko Warszawy.
- No ale jakie?
- Z Siedlec.
- Siedlce? Ja tam 20 lat mieszkałam...

No w mordę jeża, takiego zaskoczenia chyba nigdy nie miałem. W każdym razie 3 panie okazują się świetnymi przewodniczkami, oprowadzają nas po największych zabytkach Eczmiadzynu: katedrę, kościół św. Hrispine, kościół Szogakat. Rozstajemy się dopiero w drodze powrotnej w Erywaniu.

Cały wieczór spędzamy na zwiedzaniu stolicy Armenii - oczywiście nie mogłem sobie odpuścić dworca kolejowego (niegdyś połączenia z całym ZSRR, obecnie - pociąg do Tbilisi co drugi dzień, czyli ujmując inaczej - pół pociągu dziennie), potem twierdza Erebuni, do której w końcu nie docieramy, bo błędnie zaznaczono ją na mapce w przewodniku, Matenadaran, al. Masztotsa i ścisłe centrum. Po zmroku kilka piwek w różnych miejscach, pizza, itp, a koło 23 udajemy się na wzgórze (fontanno-kaskady o tej porze roku nieczynne) skąd rozciąga się piękna panorama miasta.

W mieszkaniu Artura jesteśmy grubo po północy, szybka kąpiel w lodowatej wodzie z kubełkiem robiącym za prysznic. Razem z nami nocuje też Włoch, który nazajutrz wybiera się do Górskiego Karabachu, państwa nieuznawanego na arenie międzynarodowej. Kładziemy się spać z perspektywą (dzięki Bogu tylko) 5 godzin snu na brudnej podłodze.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (17)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
krasnal
Artur Kroc
zwiedził 7% świata (14 państw)
Zasoby: 78 wpisów78 11 komentarzy11 294 zdjęcia294 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
17.09.2012 - 28.09.2012
 
 
01.07.2011 - 13.07.2011
 
 
15.04.2009 - 27.04.2009