Tego dnia mamy niewielki odcinek do przebycia, mimo to wstajemy wcześnie. Dosyć sprawnie udaje nam się złapać stopa do miejscowości Kemalpaşa, a ostatnie 3 kilometry do granicy pokonujemy niemiłosiernie zatłoczonym busem. Wreszcie Sarp - granica! Przez okienkiem tureckim niemiłosierny ścisk, każdy się pcha. Takoż i my. Inaczej chyba nigdy byśmy nie przeszli. Celnik uważnie kartkuje paszport, szczególnie uważnie przygląda się wizie tureckiej z poprzedniej wizyty. W końcu możemy iść dalej. Jeszcze przed odprawą gruzińską zaczepiają nas Gruzinki z Rustawi. Wiozą z Turcji niezliczoną ilość krzeseł, toreb, tobołków itp. - pytają, czy nie pomoglibyśmy im przenieść krzesła przez granicę. Celnicy gruzińscy mieli nieco zdziwione miny widząc plecakowych turystów z Polski tachających dodatkowo pod pachami kilka krzeseł.
Gruzińska odprawa przeszła szybko - zdziwiły mnie jednak 2 rzeczy - prześwietlanie bagażu i zdjęcie robione każdemu przekraczającemu granicę. W kantorze po gruzińskiej stronie wymieniliśmy niewielką ilość pieniędzy, żeby starczyło na dojazd marszrutką do Batumi (za 1 lari). Kierowca po uzbieraniu kompletu pasażerów ruszył i po pół godzinie byliśmy już w Batumi.
Najważniejsza sprawa wymienić pieniądze. Wszystkie kantory wyglądają jednakowo - za drewnianą ladą siedzi facet, w szufladzie ma zwitki banknotów, a obliczeń dokonuje na kalkulatorze :) Kolejna sprawa - nocleg. Nie zawodzi metoda polecana na wszystkich forach - wystarczy zapytać się taksówkarza. Postój taryf znajdujemy przy nadmorskiej promenadzie. Już po chwili jedziemy taksówką. Nocujemy w prywatnej kwaterze w zacisznej uliczce w pobliżu parku, tylko 15 minut piechotą od centrum. Co prawda nie ma ciepłej wody, ściany są odrapane i jest przeraźliwie zimno, ale na takie standardy trzeba być gotowym jadąc w tamte strony. Nocleg kosztuje nas po 15 lari, taksówkarzowi też odpalamy jakieś drobne.
Zostawiamy plecaki i ruszamy na zwiedzanie. Po krótkich problemach językowych udaje mi się zakupić gruzińską kartę SIM (pre-paid) żeby nadawać na bieżąco relację do Polski. Jest to najbardziej opłacalna opcja, zestaw startowy w sieci Beeline kosztuje 3 lari, z czego 1 lari jest na rozmowy, a sms do Polski kosztuje 18 tetri (30 groszy). Potem próbujemy złapać marszrutkę do batumskiego ogrodu botanicznego. I zonk za pierwszym podejściem - o ile udaje nam się znaleźć autobus linii 101, o tyle jest to ten jadący w drugą stronę - czyli z ogrodu botanicznego do przejścia z Turcją. Orientujemy się dopiero na przedmieściach i do centrum wracamy z buta.
Druga próba jest już udana, choć złapanie odpowiedniego busika zajęła nam trochę czasu. Wszystkie gruzińskie marszrutki mają tabliczki z nazwami miejscowości w alfabecie gruzińskim, który jest mi tak samo znany jak alfabet chiński. Więc przyjmujemy metodę: 1. uczymy się dwóch pierwszych liter miejscowości w alfabecie gruzińskim. 2. jeżeli zgadzają się 2 pierwsze litery i liczba liter, łapiemy marszrutkę. W ten sposób udaje się nam złapać transport (przejazd - 0,6 lari) do Machindżauri, gdzie znajduje się wspomniany ogród botaniczny (wstęp 6 lari - 10 zł).
Niegdyś ten ogród musiał być piękny. Jeszcze dziś robi wrażenie swoją powierzchnią. Można godzinami snuć się alejkami wśród drzew cytrusowych i najróżniejszych krzewów. Choć sprawia raczej przygnębiające wrażenie - niszczejące, odrapane pawilony. Na plaży tony śmieci. Przed powrotem do Batumi zatrzymujemy się w jedynej pozostałej knajpie na piwo. W drodze powrotnej wstępujemy na batumski dworzec kolejowy (również w Machindżauri) żeby kupić bilety na kolejny dzień do Gori. Dworzec jest sterylny i wygląda lepiej niż 90% dworców w Polsce.
W Batumi udajemy się na spacer promenadą, a potem obiad. Kelnerka widząc nasze zakłopotanie nad gruzińskim menu wyciąga spod lady rosyjskie. A po zmroku wybieramy się na jeszcze jeden spacer po mieście. I trzeba przyznać, że najlepsze wrażenie Batumi robi właśnie nocą - tańczące fontanny przy pomniku Złotego Runa, czy kolorowo podświetlone drzewa w parku. Noc zapowiada się wyjątkowo zimno więc podkręcam grzejnik na maksa i głęboko wciskam się śpiwór.