Kolejny dzień, kolejny kraj. Tym razem Gagauzja, która co prawda nie jest w takim stopniu niezależna jak Naddniestrze, ale cieszy się znaczną autonomią. Zamieszkują Gagauzi, ludność pochodzenia tureckiego, która wyznaje prawosławie. Naszym celem był Comrat, gagauzka stolica. Zgodnie z konstytucją Gagauzji, w przypadku zjednoczenia Mołdawii z Rumunią, można ona ogłosić niepodległość, ale patrząc na Comrat, który wygląda jak Sokołów Podlaski 30 lat temu, ciężko to było sobie wyobrazić. Marszrutki do Comratu odjeżdżają z dworca południowego w Kiszyniowie (Gara de Sud), położonego na południowych obrzeżach miasta, średnio co pół godziny, podróż zajmuje mniej więcej 2,5 h, a bilet kosztuje ok. 35 MDL (około 9 zł). Nasza była maksymalnie upchana pasażerami - gdy zabrakło miejsc siedzących, kierowca ustawił w przejściu stołeczki, na których usiedli kolejni pasażerowie. Wyobraźcie sobie sytuację, gdy ktoś z końca marszrutki próbował wysiąść. Sam Comrat nie oferuje wiele zabytków. Miasto wygląda, jakby czas się zatrzymał. Turysta cały czas jest tu zjawiskiem niecodziennym. Cerkiew św. Jana Chrzciciela, uniwersytet finansowany przez turecki rząd, muzeum Gaguzji. Muzeum, jak to muzeum okazało się nieczynne, choć przewodnik mówił co innego. Po kilku godzinach wróciliśmy do Kiszyniowa.