Skoro do Odessy miała nas czekać trwająca pół dnia podróż, postanowiliśmy odbyć ją w nocy. Do Kamieńca autokar przyjechał prawie pusty, więc mieliśmy wystarczająco dużo miejsca, żeby się rozłożyć. Niestety ukraińskie drogi są w takim stanie, że w ciągu całej nocy przespałem może z godzinę. Autokar trząsł i rzucał. Dodatkowo, nad ranem dosiadł się do nas śmierdzący jegomość, którego męczył kac. Najpierw wyżebrał on od B butelkę wody mineralnej, a następnie wypił pół mojej coca-coli. Potem, dzięki Bogu, wrócił na tył autokaru i do końca podróży już nam nie przeszkadzał.
W Odessie stawiliśmy się około 9 rano, nieco przed czasem. Żeby nie biegać po całym mieście z plecakami, postanowiliśmy poszukać noclegu nie ruszając się z dworca. Mieliśmy przecież zakupioną w tym celu ukraińską kartę SIM. Jak na złość numer telefonu do pierwszego z upatrzonych hoteli okazał się błędny, w drugim nikt nie odbierał a w trzecim kobieta, słysząc tragiczny rosyjski, zaśpiewała cenę z kosmosu, dwukrotnie większą niż deklarowana na stronie internetowej. Na szczęście byliśmy na to przygotowani i kolejny telefon wykonaliśmy do polskich księży - Salezjanów, którzy w Odessie prowadzą młodzieżowe centrum Don Bosco, a jednocześnie dysponują miejscami dla turystów. Tym razem nie było już problemów i księża przekazali nam wskazówki jak do nich trafić.
Ośrodek salezjański położony jest z dala od centrum, ale można tam się dostać marszrutką (cena marszrutki w Odessie to 2,5 UAH) w 15-20 minut, więc to stanowiło dla nas problemu. Otrzymaliśmy do dyspozycji skromny, ale czysty i schludny pokój dwuosobowy, tuż obok była łazienka i toaleta. Wreszcie, po męczącym poprzednim dniu można było wziąć ciepły prysznic.
Odessa jest nowym miastem. Jest za to miastem drogim (jak na ukraińskie realia oczywiście). Nie znajdziemy tu powalających zabytków, ale można sobie spokojnie pospacerować szerokimi, zadrzewionymi bulwarami, co też przez większość dnia czyniliśmy. B był na tyle odważny, żeby wykąpać się w Morzu Czarnym. Dla mnie jednak woda była zbyt lodowata - zresztą kąpiel w tym akwenie mam już za sobą ;) Do ośrodka wróciliśmy koło 22.