Wita nas pierwszy słoneczny i ciepły dzień od początku wyprawy. Cały dzień przeznaczamy na odwiedzenie stolicy Gruzji. Najpierw reprezentacyjna ulica Tbilisi, aleja Rustawelego. Mamy jednak wielkanocny poranek, ulice zioną pustkami. Idąc w kierunku Placu Wolności (gruz. თავისუფლების მოედანი, Tavisuplebis moedani) mijamy operę o mauretańskiej (!) architekturze, trochę dalej, pod budynkiem parlamentu niewielką grupkę demonstrantów.
Za Placem Wolności zaczyna się Stare Tbilisi, jedno z najbardziej magicznych miejsc jakie odwiedziłem. Już teraz wiem czym zachwycał się Kapuścińskim w swoim "Imperium". Zacienione zaułki, brukowane uliczki, koty, wiekowe pojazdy, drewniane balkony, schodki, balustrady. Kierujemy się w stronę górującego nad miastem pomnika Matki Gruzji, a stamtąd wzgórzem to twierdzy Narikala. Rozciąga się stamtąd piękna panorama miasta. Następnie udajemy się przez Plac Wolności, do kolejnego wzgórza Mtacminda. Kolejka wjeżdżająca na szczyt od dłuższego czasu jest remontowana, więc trzeba się wspinać. Ale warto, ponieważ widok stąd jest jeszcze bardziej okazały i jak na dłoni widać całe Tbilisi wijące się wzdłuż doliny Kury. Dodatkowo, na szczycie znajduje się bajeczny park.
Schodząc z Mtacmindy po raz trzeci tego dnia lądujemy na Placu Wolności, skąd metrem (żeton do metra kosztuje 40 tetri, czyli 70 groszy) przejeżdżamy na drugi brzeg Kury - do stacji Awlabari. Teraz kolej na miejsca, które odwiedziliśmy poprzedniej nocy - Cminda Sameba. Tuż obok rozsypujące się rudery, kilka kroków dalej szklana rezydencja Saakaszwilego. Taka jest cała Gruzja. Pod rezydencją namioty demonstrującej opozycji. Ostatnim punktem dzisiejszego dnia jest narodowy stadion Borysa Paichadze, na którym na co dzień rozgrywa swoje mecze Dinamo Tbilisi. Może on pomieścić 80000 widzów! Kolację jemy w jednym z małych lokali przy Mardżaniszwili.