Po hostelowym śniadaniu pojechaliśmy taksówką na dworzec autobusowy. Bułgarskie taksówki są stosunkowo tanie – o ile za przejazd tramwajem musielibyśmy zapłacić 6 lewów (3 osoby + 3 bagaże), kurs taksówką kosztował nas niecałe 4 lewy (7 złotych).
Podróż do Skopje minęła szybko – wbrew moim obawom autokar nie był zapełniony i nie zatrzymywał się po drodze. Jedyny dłuższy postój był na granicy, ale i tam wszystko poszło sprawnie i już po chwili mogliśmy podziwiać macedońskie krajobrazy. Do Skopje zajechaliśmy krótko przed rozkładowym czasem i od razu, ignorując zaczepki taksówkarzy, pieszo udaliśmy się do hostelu City, w którym mieliśmy zarezerwowane noclegi. Stolica Macedonii jest na szczęście niezbyt rozległym miastem – miejsca godne odwiedzenia, dworzec autobusowy oraz wspomniany hostel znajdują się w zasięgu krótszego bądź dłuższego marszu.
Zanim jednak dotarliśmy do miejsca noclegu, należało się zaopatrzyć w miejscowe pieniądze. Oficjalną walutą w Macedonii jest denar macedoński – 100 denarów jest warte około 6,5 zł. Sam hostel City położony jest w zacisznej dzielnicy. Do dyspozycji otrzymaliśmy pokój 4-os, z dwoma piętrowymi łóżkami. Górny poziom był podwieszony na tyle nisko, że siedząc na dole trzeba było cały czas się pochylać, a osoby śpiące na dolnym poziomie musiały zachować szczególną uwagę, żeby nie nabić sobie guza. Czystość w łazience również pozostawiała wiele do życzenia. W dodatku Bronka odkryła, że nie ma ciepłej wody. Właściciel, skądinąd sympatyczny Bobi, był zaskoczony takim obrotem sprawy i obiecał, że do wieczora ciepła woda będzie. Nie jestem przyzwyczajony do luksusów, ale 11€ za osobonoc było w tym przypadku stawką raczej zawyżoną.
Nie tracąc czasu wybraliśmy się na zwiedzanie stolicy Macedonii. Jest to miasto o dosyć specyficznej architekturze. Zostało niemal całkowicie zniszczone przez trzęsienie ziemi w 1963 roku. Obecnie w realizacji jest projekt „Skopje 2014” – w centrum miasta, dookoła Placu Macedonia i wzdłuż brzegu Wardaru wyrastają jak grzyby po deszczu gmachy w najróżniejszych stylach architektury. Nową część miasta z pamiętającą osmańskie czasy Czarsziją (starówką) łączy słynny Kamienny Most z XV wieku.
Warto się zgubić w Czarsziji. Pełna zaułków, sklepików złotników, krawców, handlarzy dewocjonaliami przypomina dzielnice handlowe tureckich miast – kto był na przykład w tureckiej części Nikozji, wie, o czym mówię. Również najlepsze jedzenie jest dostępne właśnie tam. W polecanej przez przewodnik LP kebabiarni Destan (polecam również z całego serca) porcja 10 kebabów z pitą (coś a la serbskie ćevapcici) kosztuje 180 denarów, bardzo dobre piwo Skopsko 80 denarów.
Po posileniu się wspięliśmy się na zamkniętą niestety z powodu renowacji twierdzę Kale, a resztę wieczora spędziliśmy leniąc się nad brzegiem Wardaru. Po zachodzie słońca wróciliśmy Plac Macedonia – podświetlona fontanna i pomnik Aleksandra Macedońskiego, tłumy spacerowiczów – trzeba przyznać, że mimo eklektyzmu, a może dzięki niemu miasto ma swój klimat.
Wieczór spędziliśmy w hostelu nad smacznym macedońskim winem z słynnego rejonu winiarskiego Tikveš. W tym miejscu należy wspomnieć, że w Macedonii wieczorami obowiązuje prohibicja – w lecie po 21, a w zimie po 19 nie kupimy alkoholu na wynos. Były również dobre wiadomości – została naprawiona ciepła woda.