Na szczęście marszrutka podjechała niemal od razu. Pożegnaliśmy się z naszym przewodnikiem i zajęliśmy miejsca - niestety zostały tylko stojące (wiszące?). Z każdym kilometrem tłok robił się coraz większy. Jednak kierowca marszrutki okazał się chyba najsympatyczniejszym podczas całej podróży i niemal cała droga do Czerniowców upłynęła na miłej pogawędce. I nikomu nie przeszkadzało, że każdy mówi w swym ojczystym języku - bez problemów się rozumieliśmy.
5 kilometrów przed Czerniowcami marszrutka niestety się zepsuła. Nasz zaradny kierowca złapał jednak inną po czym wszyscy pasażerowie się do niej przesiedli a tłok osiągnął niewyobrażalną skalę. To było chyba najdłuższe 5 km w moim życiu. Na przedmieściach przesiedliśmy się do trolejbusu #3 (bilet: 1 hrywna), który miał nas zawieźć do upatrzonego w przewodniku hotelu Bukowina. Na miejscu okazało się, że dużo wody w Prucie upłynęło od czasu kiedy Pascal wydał przewodnik. Hotel Bukowina okazał się 4-gwiazdkowym eleganckim obiektem zdecydowanie nie na naszą kieszeń. Plan B - powrót do centrum do również wspomnianego w przewodniku hotelu Kyjiw. Ten również okazał się całkiem przyzwoity i cena była bardziej przystępna (290 UAH czyli 100 zł za 2-os pokój z TV i łazienką). Byliśmy zbyt zmęczeni na dalsze poszukiwania, więc bez większych oporów przystaliśmy na cenę. Ponadto hotel znajdował się w samym centrum miasta.
Całe popołudnie spędziliśmy na zwiedzaniu stolicy ukraińskiej Bukowiny, która w mojej skromnej opinii okazała się chyba najprzyjemniejszym miastem na całej trasie. Miasto w swojej historii przechodziło z rąk do rąk, lecz największy wpływ wywarło na nim panowanie Habsburgów, kiedy to Czerniowice, jako stolica Księstwa Bukowiny, weszły w skład Cesarstwa Austriackiego. I dziś właśnie architektura miasta bardziej przypomina Wiedeń niż inne miasta Ukrainy.
W miejscowej informacji turystycznej zaopatrzyliśmy się w mapy i foldery, po czym odwiedziliśmy niemal wszystkie "must to see", z uniwersytetem (wstęp 5 UAH), który naprawdę robi wrażenie. Na kolację zawitaliśmy do opisywanego w przewodniku lokalu "Jak w domu" (ul. Ruśka) - z czystym sumieniem mogę go polecić. Pomimo, że lokal mały (bodajże 4 stoliki) jedzenie na prawdę wyśmienite. Pełen atrakcji dzień dopełniło kilka piwek.